Owoce z plantacji niby-ekologicznej nie do końca "eko"

„Prowadzę małą plantację borówki amerykańskiej w systemie ekologicznym. Ciężko pracowałem na swój certyfikat, ale zaczynam żałować, że poszedłem w tym kierunku. Sam swój towar sprzedaję za 17-20 złotych za kilogram certyfikowanej ekoborówki. Coraz częściej spotykam się z uwagami potencjalnych odbiorców, że oni jednakowy produkt mogą kupić po 14-16 złotych. Twierdzą, że mam zbyt drogo i rezygnują z dalszej współpracy ze mną” podkreśla plantator z województwa pomorskiego.

Nasz rozmówca twierdzi, że te podróbki z prawdziwą ekoprodukcją nie mają wiele wspólnego. „Może faktycznie nie są traktowane środkami ochrony roślin, ale sam brak stosowania oprysków nie oznacza jeszcze, że jakiś produkt jest ekologiczny. Produkcja eko to coś więcej. Chodzi nie tylko o dbałość o ziemię, ale o cały rygor związany z dbałością o ekosystem, od początku do końca procesu produkcji. Nie da się uruchomić produkcji eko w ciągu roku. Trzeba na to pracować długo i sporo się nachodzić, aby z powodzeniem zakończyć proces certyfikacji. Co z tego, gdy potem ktoś podszywa się pod takich jak ja, w dodatku swoją działalnością psuje cały rynek”.

„Sprzedam borówki z ekologicznej plantacji, nie pryskane” - takie ogłoszenia pojawiają się w prasie i w internecie. Albo "Ekologiczne jabłka, uprawiane bez stosowania nawozów". Tyle, że taka uprawa w ogóle nie jest ekologiczna.

Obecnie w Polsce działa 13 podmiotów uprawnionych do certyfikowania produktów ekologicznych, każdy z nich posiada osobny symbol PL-EKO- (od 01 do 13), po którym znajduje się numer produktu zarejestrowanego w systemie. Symbol musi znaleźć się na każdym certyfikowanym produkcie. To w oparciu o niego sprawdzić można, kto wydał certyfikat i czy faktycznie go wydał.

Niestety, wciąż niewielu konsumentów stara się sprawdzić, czy nie są oszukiwani. Wykorzystują to nieuczciwi dostawcy, którzy żerują na modzie na ekoprodukty.