Jak się obudzisz, już wiesz — świeże ceny owoców i warzyw na dziś, u nas.

Kup teraz abonament!

Chory rynek ziemniaka

2013-06-12 10:06

Rumunia spadła z nieba

Sezon 2012/2013 powoli dobiega końca. Był to sezon nerwów i niepokojów. Sezon ogromnych rozbieżności cenowych. Sezon, w którym udało się jednak sporo ziemniaków sprzedać za granicę, choć pozostaje wciąż niedosyt, że można było dużo więcej.

Początki były fatalne. Podaż ziemniaków bardzo szybko rosła, a ceny dosłownie się załamały, osiągając w pewnym momencie poziom nawet 1,00 zł/worek 15 kg. Wydawało się, że katastrofa jest nie do uniknięcia, a rolnicy zapowiadali protesty.

I wtedy przyszło wybawienie z Rumunii. Straszliwa susza sprawiła, że Rumuni musieli importować bardzo duże ilości ziemniaków. I importowali go z Polski. Do tego doszedł wyższy niż zazwyczaj eksport do innych krajów, w tym na zachód Europy. Ceny zaczęły rosnąć. Tak, jak w dołku było 1,00 zł za worek, tak teraz osiągały 1,00 zł, ale za kilogram.

Można powiedzieć, że polski rynek ziemniaka cudem uniknął katastrofy. Nie mniej i tak pozostaje niedosyt. Gdyby przepisy były inne nasz eksport ziemniaków mógłby być dziesięciokrotnie wyższy. Jaki to miałoby wpływ na ceny nie trzeba chyba mówić.

Kto widział bakteriozę?

O jakie przepisy chodzi? Producenci i eksporterzy ziemniaków doskonale wiedzą. Polski eksport dławiony jest przez restrykcje fitosanitarne, jakie przyjął na siebie nasz kraj, wstępując do Unii Europejskiej.

Batem na polskie ziemniaki jest bakteria Clavibacter michiganesis spp.sepedinicus (Cms). Cms może wywoływać bakteriozę pierścieniową ziemniaka. Problem w tym, że obecność bakterii nie jest równoznaczna z wystąpieniem zachorowań ziemniaków, a tym bardziej z wystąpieniem zachorowań wśród ludzi. Zwłaszcza, że ziemniaków raczej nikt nie zjada na surowo.

Polska, przy wstępowaniu do UE została uznana za kraj, gdzie mamy do czynienia z podwyższonym występowaniem bakteriozy, choć po prawdzie podwyższone było występowanie czynnika chorobotwórczego, czyli Cms. A to nie to samo.

Sytuację mamy więc taką, że w Polsce, która ma zasadniczo podobny klimat to takich krajów – producentów ziemniaka, jak Niemcy, Holandia i Francja, obowiązują przepisy fitosanitarne nie do przejścia dla większości producentów ziemniaka. Zwłaszcza uwzględniając nastawienie wielu urzędników, którzy traktują rolnika jak potencjalnego przestępcę i zapominają, że są po to aby rolnikom pomagać, nie przeszkadzać. Zagrożenie bakteriozą jest w Polsce rozdmuchane do niemal katastroficznych rozmiarów. A czy ktoś w Polsce widział ziemniaki porażone chorobą wywołaną przez bakterie Cms?

Jak wspomniano, warunki klimatyczne, zatem i warunki do występowania i rozwoju Cms są w Polsce analogiczne jak w Niemczech, Holandii i północnej Francji. Dlaczego więc tylko w Polsce obowiązują przepisy tak skutecznie tamujące eksport ziemniaków?

To choroba polityczna

Bo bakterioza to tak naprawdę choroba polityczna. Polska przy wchodzeniu do UE została ustawiona na z góry przegranej pozycji. Restrykcyjne przepisy dotyczące badania na obecność Cms sprawiły, że nie możemy efektywnie konkurować z wyżej wspomnianymi krajami na polu eksportu ziemniaków. Polska została zdyskwalifikowana w przedbiegach. Dla porównania, jak wygląda eksport ziemniaków z tych krajów i Polski przedstawiamy dane z 2012 roku.

 

Kraj

Produkcja 2012 rok [mln ton]

Eksport 202 rok mln ton]

Niemcy

10,6

1,9

Polska

9,0

0,1

Holandia

6,8

1,2

Francja

6,3

2,4

Belgia

2,9

0,8

 

Dane o polskiej produkcji pochodzą z GUS. Pozostałe dane o produkcji, oraz te o eksporcie  pochodzą z różnych źródeł, ale głównie z Eurostatu. Jak widać Eurostat podał polski eksport w 20122 roku na poziomie 0,1 mln ton, dokładniej 104 tys. ton. To ponad dwa razy więcej niż eksport zarejestrowany przez GUS. GUS bowiem podał, że z Polski wyeksportowano w 2012 roku 44,7 tys. ton ziemniaków.

Dane te obnażają co najmniej dwa problemy. Pierwszy to potwierdzenie faktu, że bakterioza jest chorobą polityczną bardziej niż realną. Polska jest bowiem rugowana z rynku europejskiego, ale jak przychodzi klęska nieurodzaju, to kupcy na polskie ziemniaki się znajdą i dość duże ich ilości mogą się, w jakiś dziwny sposób znaleźć na terenie krajów potrzebujących ziemniaka. Przy czym i tak polski ziemniak nie jest w stanie zagrozić pozycji ziemniaków niemieckich, holenderskich i francuskich.

Spójrzmy na dane. Polska produkuje niemal tyle ziemniaków co Niemcy i więcej od pozostałych wymienionych państw. A eksport mamy (nawet w sprzyjającym roku) ośmiokrotnie mniejszy od Belgii i aż dziewiętnastokrotnie mniejszy od Niemiec. To najlepiej pokazuje, w której lidze nas ustawiono.

Drugim problemem jest wiarygodność jakichkolwiek danych statystycznych na temat eksportu ziemniaków z Polski. GUS podaje wartość tego eksportu ponad dwukrotnie niższą od Eurostatu. A na ile są prawdziwe dane europejskie? Nikt nie wie.

Restrykcyjne, nieżyciowe przepisy powodują, że z Polski trzeba ziemniaki wywozić różnymi półlegalnymi i nielegalnymi sposobami. Przez to nie tylko eksportujemy mniej, ale też musimy eksportować taniej, ze stratą dla producentów, handlowców no i dla Państwa, które traci potencjalnie wyższe podatki.

A ministerstwo obiecuje

Polscy urzędnicy ustawili polski rynek ziemniaka na przegranej pozycji już przy wejściu naszego kraju do UE. Ale od tamtego czasu minęło już 9 lat. Był czas na wywalczenie poprawek. I co? I nic.

Kolejni ministrowie obiecują ulżyć ciężkiej doli polskich producentów i eksporterów. Obiecują, że będą starać się o to, aby ich pozycja względem konkurentów z innych krajów UE była bardziej wyrównana. Na razie na obiecankach się kończy.

Ostatnim bodaj pomysłem był system jakości produkcji ziemniaka. Rolnik wchodząc do tego systemu i pozostając w nim z pozytywnym rezultatem przez trzy lata, nie musiałby potem, przy wysyłce do krajów UE, badać wszystkich ziemniaków, tak jak ma to miejsce teraz.

Jak długo będziemy pariasami Europy?

Przepisy w obecnym kształcie konsekwentnie ustawiają polskich rolników na z góry przegranej pozycji. Szansa na eksport pojawia się tylko w latach nieurodzaju. A i wtedy, jak obserwowaliśmy to w kończącym się sezonie, wystarczy, że trochę więcej ziemniaków z Polski trafi na rynek brytyjski czy holenderski i już podnoszą się głosy miejscowych producentów, że bakterioza z Polski nadciąga. A wtórują temu tamtejsze media.

Jak długo polski rolnik będzie w tak jawny sposób dyskryminowany? Jak wspomniano powyżej, warunki klimatyczne u naszych konkurentów z północno-zachodniej Europy nie są różne od tych u nas. Tam bakterioza może się rozwijać równie dobrze jak w Polsce. Gdzie leży więc problem?

Bakteriozę trzeba kontrolować. Ten fakt pozostaje poza dyskusją. Ważne jest, w jaki sposób. Zdaniem wielu ekspertów kluczowa jest ścisła kontrola sadzeniaków. W Polsce PIORiN bada przede wszystkim ziemniaki jadalne z danego zbioru. A tymczasem rozpowszechnianie się bakteriozy na polskich uprawach jest wywołana stosowaniem zainfekowanego przez Cms materiału do sadzenia.

W Polsce restrykcyjnie kontroluje się ziemniaki do eksportu, a sadzeniaki sprowadzane do naszego kraju nie są objęte niemal żadną kontrolą. Możliwość zakażenia zdrowych ziemniaków bakteriami z gleby jest minimalna. W Polsce trzeba zatem wyplenić zakażony materiał sadzeniakowy. Tu należy położyć główny ciężar walki z bakteriozą.

Można też (zresztą ministerstwo rolnictwa już to zaproponowało) rozważyć takie ułatwienia dla eksporterów, że jeśli ziemniaki pochodzą z kwalifikowanego, zdrowego materiału, to nie muszą być tak restrykcyjnie badana, jak obecnie. Przy konsekwentnym położeniu nacisku na kontrolę sadzeniaków powinno udać się, w ciągu kilku lat, doprowadzić do zmniejszenia występowania Cms w Polsce. A wtedy moglibyśmy stanąć do bardziej wyrównanej konkurencji z innymi krajami UE.

 

Zobacz więcej: Ziemniaki

Dodaj komentarz
Możliwość komentowania dostępna tylko dla użytkowników z wykupionym abonamentem
PODOBNE