Oszczedzaj czas i pieniadze- wszystkie informacje o cenach owoców i warzyw w abonamencie Fresh-market.pl

Kup teraz abonament!

Walka z roztoczami

2013-01-22 09:04

Badanie przyczyn takiej sytuacji pozwoliło na ogłoszenie wniosku – winę za to najczęściej ponosi nieracjonalnie postępujący człowiek. Warto więc, aby polscy sadownicy przeanalizowali błędy m.in. austriackich sadowników i na podstawie zdobytej wiedzy nie powielili ich, ale wyciągnęli konstruktywne wnioski.

Krótka historia problemów

Na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku w austriackich sadach wystąpił powszechnie przędziorek owocowiec (Panonychus ulmi). Do zwalczania tego roztocza wykorzystywano kilka substancji czynnych, takich jak: tetradifon, dikofol, tlenek fenbutatyny. W roku zabiegi przeciwko tym szkodnikom wykonywano bardzo często. Zazwyczaj używano niezmiennie akarycydu zawierającego jedną z ww. substancji. Zaprzestawano jego stosowania dopiero wtedy, gdy efekty zabiegów nie satysfakcjonowały sadowników. W takiej sytuacji sięgano po kolejny środek i stosowano go dopóty, dopóki działał. W celach oszczędności często zmniejszano zalecane dawki akarycydu a także wody do przygotowania cieczy roboczej. Do drastycznego wzrostu liczebności populacji przędziorków przyczyniło się także intensywne wykorzystywanie w sadach zoocydów zawierających związki nieselektywne np. pyretroidowe oraz niektóre fosforoorganiczne. Rzeczywiście, zgodnie z przeznaczeniem, przyczyniły się one do zlikwidowania zagrożenia ze strony szkodliwych owadów i roztoczy, ale niestety charakteryzując się totalnym działaniem – zniszczyły także faunę pożyteczną, stanowiącą naturalną barierę ograniczającą rozwój szkodników roślin. Podobnie destrukcyjnie na pożyteczne owady i roztocze działały używane na masową skalę fungicydy zawierające mankozeb oraz związki siarki w wysokich dawkach.

Zapobiec stratom

W latach 80. i 90., gdy w zachodnich sadach nieskuteczna okazała się większość akarycydów, którymi dysponowano, a roztocze powodowały szkody gospodarcze sięgające niekiedy 100% plonu, wystartował program naprawczy. Zdawano sobie sprawę, że gwarancją sukcesu jest konsekwentne przestrzeganie przez wszystkich sadowników określonych w programie zasad. Austriaccy doradcy postanowili zawrzeć w nim pełną wiedzę aby wyeliminować problem, a osiągnięcie tego celu było możliwe jedynie w efekcie zintegrowania wszelkich znanych metod, zarówno agrotechnicznych, biologicznych, jak i chemicznych.

Restrykcyjne zasady

Należało odbudować populacje pożytecznych organizmów. Doświadczenie podpowiadało bowiem, że chemia bywa nieskuteczna w walce ze szkodnikami (nieodpowiednio – wyznaczone terminy zabiegów i dobrane środki, czy uodpornienie się roztoczy). W takiej sytuacji jedyny ratunek dostrzegano w naturalnym oporze środowiska – drapieżcach (np. dobroczynku gruszowym, biedronkach) i parazytoidach. Do niezbędnego minimum ograniczono więc użycie środków pyretroidowych, fosforoorganicznych oraz fungicydów zawierających mankozeb (do 3 razy w sezonie) czy siarkę (do 3 kg/zabieg). W ten sposób stwarzano warunki do rozwoju endemicznej pożytecznej fauny. Pielęgnowano skupiska dzikiej roślinności w sąsiedztwie sadów, było to bowiem potencjalneźródło naturalnych wrogów szkodników. Powszechnie introdukowano w sadach drapieżce (np. w formie opasek zawierających dobroczynka gruszowego) wyhodowane w warunkach sztucznych (poza sadem).

Należało wykorzystać możliwość mechanicznego zniszczenia form szkodników. W fazie bezlistnej drzew zalecano stosowanie środków olejowych, które dokładnie pokrywając organizm zimujących stadiów szkodników, utrudniały wymianę gazową między ciałem roztocza a otoczeniem. Dochodziło do uduszenia – szkodnik ginął.

Należało przywrócić wrażliwość form roztoczy na chemiczne środki ochrony roślin. W tym celu wyeliminowano z użycia na kilka lat akarycydy, których biologiczna skuteczność była minimalna czy nawet zerowa. Środki, które dopuszczono do ochrony mogły być stosowane tylko w maksymalnych zalecanych dawkach, z przestrzeganiem rozprowadzania ich w dużej ilości cieczy (co najmniej 600 l/ha), aby po aplikacji dotarła ona do wszystkich zakamarków rośliny, w których przebywały roztocze. Zasada ta była konieczna, gdyż większość z preparatów charakteryzowała się działaniem kontaktowym wobec szkodnika, czyli musiało dojść do zetknięcia się substancji ze zwalczanym obiektem.

Należało poprawić efektywność pozostałych w doborze akarycydów. Przygotowywano do zabiegu duże ilości cieczy roboczej (więcej niż 600 l/ha), aby swobodnie spływała po powierzchni chronionej rośliny. Dodatkowo, aby ją precyzyjnie nanieść, należało zmniejszyć ciśnienie cieczy roboczej – nie można było bowiem pozwolić na „przedmuchanie” jej przez koronę drzewa. Dodatkowo silne podmuchy powietrza z wentylatorów przyczyniały się do biernego rozprzestrzeniania lekkich roztoczy na sąsiednie, nieopanowane rośliny. Zabiegi wykonywano w dni ciepłe, gdy roztocze aktywnie żerowały na powierzchni liści. W sezonie nie można było użyć środka z danej grupy chemicznej i o określonym mechanizmie działania więcej niż jeden raz, aby nie wywołać u roztoczy odporności na kolejne substancje czynne. Konieczne było przestrzeganie rotacji, tj. do następczych zabiegów należało używać środków zawierających substancję czynną o odmiennym mechanizmie działania niż użyta w zabiegu poprzedzającym. Precyzję pokrycia chronionych powierzchni poprawiały także adiuwanty dodawane do cieczy roboczej akarycydu, zmniejszając jej napięcie powierzchniowe, ułatwiając przez to „rozpełzanie” na liściach i pniach, spowalniając parowanie roztworu.

Należało wyrobić u sadowników nawyk systematycznych lustracji upraw. Tylko znajomość biologii szkodnika oraz wyglądu jego stadiów rozwojowych i progów zagrożenia gwarantowała precyzyjne określenie terminu zwalczania i prawidłowy dobór środka przeciwko dominującym w danej chwili stadiom szkodnika (jajom zimowym, jajom letnim, larwom, osobnikom dorosłym).

Należało do zabiegów wybierać środki najskuteczniejsze przeciwko dominującym w uprawie stadiom roztoczy. Dlatego zalecano dokładne zapoznanie się z etykietami-instrukcjami akarycydów, aby wiedzieć, które ze stadiów są najefektywniej zwalczane przez dany środek i w jakich warunkach atmosferycznych.

Efekty kompleksowych działań

Austriaccy sadownicy rzetelnie przestrzegali opracowanych w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zaleceń zwalczania przędziorków. Już po 10 latach stwierdzili sukces takich działań. Do dzisiaj funkcjonują wg tych wskazówek. Populacja szkodliwych roztoczy nie zagraża już wielu sadom, a w tych, w których wciąż jest obecna wystarczą 1 lub 2 zabiegi, aby ograniczyć jej liczebność do poziomu poniżej progu szkodliwości gospodarczej. W wielu przypadkach, głównie dzięki przestrzeganiu zasady przemiennego stosowania środków z różnych grup chemicznych w trakcie jednego sezonu, doprowadzili do przywrócenia zadowalającej aktywności działania akarycydów, na które uprzednio wykształcony został u roztoczy bardzo wysoki poziom odporności. 

Sytuacja w Polsce

Od 2004 roku, od przystąpienia Polski do UE na rynku akarycydów zaszły zmiany spowodowane wycofaniem niektórych substancji aktywnych. Wycofany został amitraz i cyheksatyna. Wciąż pojawiają się nowe ograniczenia. Tylko do końca 2012 roku można było stosować propargit i fenazachinę, której rejestracja ograniczać się będzie do stosowania w roślinach szklarniowych. W ciągu ostatnich kilkunastu lat zarejestrowano tylko dwie nowe substancje aktywne: etoksazol i spirodiklofen. Tempo wypadania substancji aktywnych jest zdecydowanie większe niż pojawiania się nowych.

W Polsce nie mamy jeszcze do czynienia z tak dramatyczną sytuacją jak w Austrii, ale problem obniżonej skuteczności akarycydów z roku na rok jest coraz większy. Bardzo ciekawym rozwiązaniem wydaje się być nowy akarycyd Sumo 10 EC, który pojawił się w sprzedaży w tym roku. Innowacyjność tego preparatu polega przede wszystkim na zastosowaniu substancji aktywnej – milbemyktyny z nowej grupy chemicznej – laktonów. Jest to jedyny akarycyd, który działa nie tylko powierzchniowo, ale i wgłębnie, niszczy wszystkie stadia rozwojowe przędziorków, łącznie z jajami zimowymi, a samice czyni bezpłodnymi. Nie wolno jednak zapominać o konieczności rotacji preparatów, aby nie doprowadzić do uodpornienia się szkodnika na daną substancję aktywną.

Należy pamiętać, że nawet jeśli wystąpią trudności w zwalczaniu agrofagów, to jest szansa, aby naprawić tę sytuację i wyeliminować problem, ale zdecydowanie prościej i taniej jest zapobiegać tego typu zjawiskom.

 

dr Manfred Hilweg – Nichino Europe / sytuacja w Austrii

Anna Rogowska / sytuacja w Polsce

Dodaj komentarz
Możliwość komentowania dostępna tylko dla użytkowników z wykupionym abonamentem
PODOBNE