Golden Delicious zamiast Ligola…
2010-11-30 00:00
Czasami przechadzając się po sklepach i osiedlowych warzywniakach w większych miastach, można dostać zawału widząc jak podpisane są niektóre skrzynki z jabłkami. Golden Delicious to Ligol, Gloster to Malinówka, Alwa to Lobo i wiele, wiele innych. Niekiedy trafiają się perełki typu Golden Delicious podpisany etykietą Elise, czy Mutsu sprzedawane jako importowany Granny Smith. Człowiek widząc takie pomyłki, aż ma ochotę pozmieniać tabliczki i poprawić błędy.
Często bywa tak, że konsumenci kupując inne jabłka niż planowali, uważają, iż zostali „nabrani”. Powinni jednak być bardziej wyrozumiali, bo tak naprawdę nie jest to wina sklepikarzy. Większość z nich nie ma pojęcia o sadownictwie i nie zna odmian jabłek. Przyjeżdżają na giełdy typu Bronisze chcąc kupić jabłka od fachowców – sadowników. Liczą, że dostaną dobry towar i rzetelną informację. I tu zaczynają się schody…
Sadownicy dość swobodnie traktują całe przedsięwzięcie. Są zmęczeni, chcą sprzedać towar i gotowi wmówić wszystko, żeby tylko się go pozbyć, a nieświadomi kupujący, ironicznie zwani Warsawiakami szukając konkretnych odmian, dostają zamiast nich, co się nawinie.
„To Lobo? Tak to Lobo? A to Ligol? Oczywiście. Jakiś taki zielony. Oj, bo mało wybarwiony” – sprzedający patrząc na skrzynkę Golden Deliciousa, kiwa głową przytakując kupującemu.
Handlowiec kupuje owoce wierząc, że producent znający je od podkładki, sprzedaje mu to, o czym mówi. W sklepie podpisuje skrzynki informacją otrzymaną od producenta i myśli, że wszystko jest w porządku.
Paradoks całej tej sytuacji polega na tym, że sadownicy podchodząc w ten sposób do sprzedaży sami sobie szkodzą. Na krótką metę są na plus, gdyż sprzedali jabłka i mają z głowy, ale jakby popatrzeć na temat długofalowo, takie postępowanie niesie za sobą fatalne skutki.
Konsument – ostatnie ogniwo w tym łańcuchu „pokarmowym” mimo, że nie zna się na odmianach, kupuje jednak jabłka te, które lubi. Nie ogląda ich w sklepie tylko liczy, że to co podpisane jest na etykiecie, to jego ulubiona odmiana. Dobrze, gdy faktycznie tak jest, gorzej gdy jest to zupełnie inna odmiana i nie pasuje ani smakiem, ani twardością do tego, czego oczekiwał.
Kiedy polowanie na odpowiednie odmiany spełza na niczym i za każdym razem ukochany Cortland smakuje inaczej, zdegustowany klient w ogóle przestaje kupować jabłka. Zamiast nich decyduje się na kilka pomarańczy, czy trochę winogron, które będą tym, czym opisane są na skrzynce i jedząc je, nie będzie miał niemiłej niespodzianki.
Suma summarum spożycie jabłek w Polsce spada, a takie akcje w poprawie tej sytuacji nie pomagają.
Sadownicy muszą zrozumieć, że to od nich zależy czy w danym warzywniaku Ligol będzie się sprzedawał i klienci będą po niego wracali, czy też podziękują za tego typu niespodzianki.
Źródło: fresh-market.pl (KZ)
Zapraszamy do dyskusji na forum fresh-market.pl
Często bywa tak, że konsumenci kupując inne jabłka niż planowali, uważają, iż zostali „nabrani”. Powinni jednak być bardziej wyrozumiali, bo tak naprawdę nie jest to wina sklepikarzy. Większość z nich nie ma pojęcia o sadownictwie i nie zna odmian jabłek. Przyjeżdżają na giełdy typu Bronisze chcąc kupić jabłka od fachowców – sadowników. Liczą, że dostaną dobry towar i rzetelną informację. I tu zaczynają się schody…
Sadownicy dość swobodnie traktują całe przedsięwzięcie. Są zmęczeni, chcą sprzedać towar i gotowi wmówić wszystko, żeby tylko się go pozbyć, a nieświadomi kupujący, ironicznie zwani Warsawiakami szukając konkretnych odmian, dostają zamiast nich, co się nawinie.
„To Lobo? Tak to Lobo? A to Ligol? Oczywiście. Jakiś taki zielony. Oj, bo mało wybarwiony” – sprzedający patrząc na skrzynkę Golden Deliciousa, kiwa głową przytakując kupującemu.
Handlowiec kupuje owoce wierząc, że producent znający je od podkładki, sprzedaje mu to, o czym mówi. W sklepie podpisuje skrzynki informacją otrzymaną od producenta i myśli, że wszystko jest w porządku.
Paradoks całej tej sytuacji polega na tym, że sadownicy podchodząc w ten sposób do sprzedaży sami sobie szkodzą. Na krótką metę są na plus, gdyż sprzedali jabłka i mają z głowy, ale jakby popatrzeć na temat długofalowo, takie postępowanie niesie za sobą fatalne skutki.
Konsument – ostatnie ogniwo w tym łańcuchu „pokarmowym” mimo, że nie zna się na odmianach, kupuje jednak jabłka te, które lubi. Nie ogląda ich w sklepie tylko liczy, że to co podpisane jest na etykiecie, to jego ulubiona odmiana. Dobrze, gdy faktycznie tak jest, gorzej gdy jest to zupełnie inna odmiana i nie pasuje ani smakiem, ani twardością do tego, czego oczekiwał.
Kiedy polowanie na odpowiednie odmiany spełza na niczym i za każdym razem ukochany Cortland smakuje inaczej, zdegustowany klient w ogóle przestaje kupować jabłka. Zamiast nich decyduje się na kilka pomarańczy, czy trochę winogron, które będą tym, czym opisane są na skrzynce i jedząc je, nie będzie miał niemiłej niespodzianki.
Suma summarum spożycie jabłek w Polsce spada, a takie akcje w poprawie tej sytuacji nie pomagają.
Sadownicy muszą zrozumieć, że to od nich zależy czy w danym warzywniaku Ligol będzie się sprzedawał i klienci będą po niego wracali, czy też podziękują za tego typu niespodzianki.
Źródło: fresh-market.pl (KZ)
Zapraszamy do dyskusji na forum fresh-market.pl
Dodaj komentarz
Możliwość komentowania dostępna tylko dla użytkowników z wykupionym abonamentem