No to po skupie interwencyjnym…
Od samego początku pomysł interwencyjnego skupu jabłek przemysłowych niósł za sobą wiele niewiadomych. Sama idea może była i słuszna i dała nadzieję sadownikom na większy zarobek, ale jak to bywa z pomysłami tworzonymi „na kolanie”, przedsięwzięcie przerosło pomysłodawców, a przede wszystkim wykonawcę. Okazuje się bowiem, że spółka Eskimos nie posiada własnych tłoczni i musi korzystać z usług innych firm, którym absolutnie nie jest w smak w tego typu pomocy. Dodatkowo niepowodzenie rządowego skupu interwencyjnego pozwala im na skup ogromnych ilości owoców po kilka groszy za kilogram od coraz bardziej zdesperowanych sadowników. Przetwórcom jest wręcz na rękę, że nic z tego nie wyszło.
Teraz, dzięki akcji „zbieramy jabłka, żeby sprzedać je po 25 groszy” do przetwórń trafiają tysiące ton surowca od sadowników, którzy już jabłka zebrali i teraz muszą coś z nimi zrobić. Nie chcąc wysypywać je z palet na pole, po prostu sprzedają w najbliższym skupie niezależnie od ceny.
Sadownicy są zawiedzeni, jak to określają „kiełbasą przedwyborczą” ministra Ardanowskiego. Uważają, że rząd powinien dotrzymać słowa i skupić te 500 tys. ton choćby na biomasę w celu wycofania nadpodaży z rynku i dania możliwości zarobienia więcej za tegoroczną produkcję owoców.
Co ciekawe, nikt tak naprawdę nie wie kto i gdzie skupił te 180 tys. ton o których wspominało Ministerstwo Rolnictwa. Żaden skup z listy nie przyjął w tej cenie nawet kilograma owoców (w większości skup interwencyjny zakończył się na zapisach), ale i przetwórnie nie wiedzą kto miałby „przerobić” tą ilość owoców w tak krótkim czasie.
Generalnie sadownicy muszą przyzwyczaić się do myśli, że jednak te 25 czy 28 groszy za kilogram skupu jabłek przemysłowych pozostanie w sferze marzeń, a realne ceny na ten sezon nie przekroczą 10 groszy za kilogram. Obecnie ceny w większości skupów wahają się w granicach 8 – 10 groszy za kilogram.
Zobacz więcej: Jabłka