Sadownicy z Lubelszczyzny uprzywilejowani?
Od poniedziałku ma trwać interwencyjny skup jabłek przemysłowych. W ten sposób z rynku ma zniknąć pół miliona ton owoców. Sadownicy mają otrzymywać za owoce 25 groszy za kilogram i niby wszystko zapowiada się pięknie, gdyby nie jeden drobny szczegół. Skup interwencyjny będzie prowadzony tylko przez jedną przetwórnię Eskimos S.A. w Sokółce, a to oznacza, że tylko najbliższe regiony mają jakąkolwiek szansę na wzięcie udziału w całym przedsięwzięciu.
Co to oznacza w praktyce? Oznacza to, że jedynie sadownicy z Lubelszczyzny (Sokółka to miejscowość na Podlasiu) i okolic będą mogli pozbyć się owoców w cenie 25 groszy/kg. Pośrednicy na Mazowszu, czy z innych odleglejszych jeszcze regionów, już dziś mówią, że transport skupionych owoców na Podlasie jest zbyt kosztowny i dlatego oni nie wezmą udziału w interwencyjnym skupie jabłek. Tym samym sadownicy z okolic Grójca, nie będą mogli zarobić więcej, chyba że własnymi siłami przetransportują jabłka do firm na Lubelszczyźnie (lub na Elizówkę).
Biorąc pod uwagę usytuowanie przetwórni Eskimos S.A. i fakt, że tylko ona będzie brała udział w pomyśle Ministerstwa Rolnictwa, jest to bardzo nie w porządku względem sadowników, którzy posiadają gospodarstwa w innych rejonach kraju.
Producenci nie wierzą także w to (co chyba było wstępnym założeniem pomysłu), że i inne przetwórnie pójdą w ślady pomysłodawcy i także podniosą cenę, by sadownik zarobił te 25 groszy/kg. Od poniedziałku będzie zatem Polska podzielona między dwie ceny skupu – tą sztucznie podwyższoną na wschodzie i wciąż niską w pozostałych województwach.
Zobacz więcej: Jabłka