Jakie są przyczyny niskich cen warzyw
Sprawa niskich cen warzyw przebiła się do świadomości publicznej w Polsce. Problem został nagłośniony i bardzo wielu Polaków usłyszało nagle o tym, że rolnicy dostają za swoje warzywa grosze. Wielu z nich doznało głębokiego dysonansu poznawczego, bo przecież w sklepach, zwłaszcza w dużych miastach, bieżące ceny warzyw wcale nie różnią się zasadniczo od zeszłorocznych. A co więcej, zestawienie cen sklepowych z informacjami o groszowych stawkach, jakie za swoje warzywa otrzymują rolnicy, wywołało gorące reakcje.
Nagle wielu ludzi poczuło się oszukiwanych. Wręcz ordynarnie oszukiwanych, no bo jaka może być reakcja na fakt, że ja w sklepie płacę za paprykę nawet powyżej 10 zł/kg, a w socjalmediach czytam, że rolnik nie może jej sprzedać w cenie poniżej złotówki? To samo z ziemniakami czy cebulą. Ludzie widzą w sklepach ceny na poziomie 3 zł/kg, a nawet 4 zł/kg, a do powszechnej świadomości (właśnie dzięki socjalmediom) przebiła się informacja o cenach dla rolnika na poziomie 20 groszy za kilogram i o tym, że nawet za taką cenę nie ma kupców.
Problem w tym, że w obiegu społecznym pojawiają się najróżniejsze opinie definiujące przyczyny takiego tragicznego stanu rzeczy. Niestety większość z nich, w tym formułowana przez polityków, a nawet i wielu rolników, jest fałszywa. Dlaczego? Politycy, to wiadomo. Bieżąca walka jest najważniejsza, a sytuacja w sektorze rolnym jest dla nich tylko kolejnym narzędziem do nawalanki w oponentów. Szkoda tylko, że w tej walce nie cofają się przed sięganiem do nieprawdziwych argumentów. A sięgają po nie chyba dlatego, że te argumenty podnoszone są przez samych rolników. Od dawna.
Naczelnym jest za duży import, zwłaszcza z Niemiec, ale i z Ukrainy, co ma być skutkiem takiej a nie innej polityki rządu (niezależnie od opcji, która aktualnie rządzi). Do tego dochodzi argument o tym, że właściciele sieci handlowych to zagraniczne firmy i też preferują import. Jest też trzeci koronny argument, o wrogiej rolnikom polityce zakupowej dużych firm przetwórczych, które też nie sa w polskich rękach.
Rzecz w tym , ze te argumenty to półprawdy i manipulacje. Używane w wielu przypadkach dlatego, że są łatwe i łatwo trafiają do ludzi. Jednak, jeśli spojrzeć na dane liczbowe o imporcie, to widać, że nie jest on w tym roku jakoś krytycznie większy niż w poprzednich latach. Import zresztą raz jest większy, raz mniejszy, ale w zestawieniu z polską produkcją coroczną, to wciąż niewielki odsetek (wyjątkiem jest tu ziemniak, gdzie bywały lata z naprawdę dużym importem).
Import warzyw, ale bardziej owoców, bywa dużym problemem, ale sezonowo, gdy dochodzi do ściągania tańszych partii z krajów, gdzie kampania zbiorów jest już w pełni, do Polski, gdzie sezon dopiero startuje. Tak bywa choćby z owocami miękkimi. I tu też, nawet nie chodzi o sam import, ale o masowe sprzedawanie tego importu pod fałszywą flagą polską.
Jeśli chodzi o sieci handlowe, to faktem jest, że czasem prowadzą one dziwną politykę i preferuję towar ze swoich rodzimych krajów, nawet gdy jest droższy. Ale znowu, skala tego zjawiska nie jest taka, aby doprowadziło to do zapaści polskiego sektora produkcji warzyw.
Polityka skupowa przetwórców to już znacznie większy problem i tu często rolnicy mają dużo racji. Tylko skąd się ta polityka bierze? Ano stąd, że władze Unii Europejskiej ją umożliwiły. Otworzyły granice dla bezcłowego importu z Ukrainy i Mołdawii, mimo że producenci tamtejsi nie muszą spełniać tych samych wyśrubowanych norm, jakie cisną producentów unijnych. Ale znowu, to nie jest jedyna, ani najważniejsza przyczyna kłopotów.
A gdzie upatrujemy tej przyczyny? W zapaści polskiego sektora przetwórczego, który produkuje coraz mniej, po coraz wyższych kosztach. I jest coraz gorszy w konkurencji międzynarodowej. A jest to skutkiem szaleństwa zideologizowanej Unii Europejskiej, która morduje przemysł wysokimi cenami energii i restrykcjami w produkcji rolnej.
Koszty produkcji tak wzrosły, że zaczęła się już reakcja łańcuchowa zwijania branży przetwórczej. Niektóre zakłady już padły, niektóre ratują się ograniczeniem przerobu miejscowego surowca i „suplementują się” tanim importem. Spójrzmy na wykresy oparte o dane GUS o produkcji w branży przetwórczej.
źródło: opracowanie własne na podstawie danych GUS
W większości przypadków mamy spadek i to wyraźny rok do roku. A przecież rok 2024 też już był rokiem spadkowym w tej produkcji. W kategorii:
soki mamy spadek (do sierpnia) o -19 procent
warzywa mrożone mamy spadek (do sierpnia) o -5 procent
marynaty mamy spadek (do sierpnia) o -18 procent
owoce mrożone mamy wyjątkowo wzrost (do sierpnia) o +10 procent
musy mamy spadek (do sierpnia) o -27 procent
dżemy mamy spadek (do sierpnia) o -18 procent
Zauważmy też, że dla soków i musów i dżemów źle jest od początku 2025 roku. W przypadku warzyw mrożonych początek roku był jeszcze nie najgorszy, ale letnie miesiące przyniosły wręcz zapaść. I zapewne ten trend jest kontynuowany do teraz. I tu jest główna przyczyna problemów z cenami warzyw. Mamy jesień, czas zbiorów, a więc najwyższej bieżącej podaży. A produkcja przetwórcza spadła. Należy zaś podkreślić to, że tak szeroko komentowana w mediach obecna kryzysowa sytuacja z cenami dotyczy w głównej mierze właśnie warzyw do przetwórstwa. Papryki, pomidorów, a nawet cebuli czy ziemniaków. Choć w przypadku tych ostatnich warzyw kryzys rozlał się też na rynek świeży.
Ludzie spoza branży nie zdaja sobie sprawy jak duża cześć produkcji musi trafić do przetwórstwa. A także, że ceny tych surowców są zupełnie inne niż ceny warzyw przeznaczonych do handlu detalicznego. Nawet w dobrych latach, a co dopiero w tych złych. Że papryka do przetwórstwa i ta z e sklepu to cenowe antypody.
Niestety, jest jeszcze jeden czynnik, który może nie jest przyczyna kryzysu, ale go niewątpliwie pogłębia. To sami producenci o ich podejście do tego kryzysu. Niestety, wielu z producentów warzyw zdaje się nie rozumieć podstaw ekonomii. Próbują się ratować oferując swoje warzywa coraz taniej, schodząc z cenami poniżej kosztów produkcji, byleby tylko pozbyć się towaru. Jak to nie pomaga, otwierają pola na samo zbiory za „co łaska” lub wręcz oddają za darmo. W ten sposób jednak tylko pogłębiają katastrofę, bo na osłabiony rynek wprowadzają towar „za free”, a więc jeszcze bardziej mordują ten wątły popyt. Podejście „byleby się nie zmarnowało” jest zabójcze. Czy ktoś widział, żeby fabryki oddawały samochody za darmo, gdy słabo się sprzedają?